piątek, 8 września 2017

Roboty na wysokościach cz. 3 - marzenie o kominku

Od kiedy pamiętam marzył mi się kominek - buzujący ogień, pachnące drzewo, kawałek skóry leżący przed paleniskiem, ogrzewanie zmarzniętych rąk po zimowym spacerze... Posiadanie takiego w bloku, na trzecim piętrze, jest jednak niemal niemożliwe, a przynajmniej wybitnie trudne (potrzebne są różne dziwne zezwolenia, no i targanie drewna na trzecie piętro do przyjemności nie należy).
Ale i na to znalazł się sposób...

Po ukończeniu pierwszej szafy "opijaliśmy" ją jak każe tradycja, "żeby się nie rozpadła". Przy okazji planowaliśmy już robienie szafy nr 2, w korytarzu, a L., wiedząc jak mi się marzy kominek, stwierdził krótko "zamawiaj ten kominek, zrobimy za jednym bałaganem". I tak dwa dni jego (w zdecydowanej większości) pracy wyczarowały mi kominek.

Najpierw wymierzyliśmy na jakiej wysokości chcemy żeby wisiał. W tym celu kupiliśmy jedno opakowanie płytek gipsowych. Aby było jak najmniej cięcia stwierdziliśmy, że najlepsza będzie wysokość na trzy płytki od dołu (jedna płytka ma wysokość 12 cm, nie fuguje się ich, więc 36 cm to wysokość całkowita). Zaznaczyliśmy na ścianie obrys kominka i miejsca, gdzie powinny być mocowania.

Takich płytek użyliśmy

W komplecie były dwa kołki rozporowe z hakami, jednak były one takiej zdecydowanie za duże, więc konieczne było zaopatrzenie się w sporo mniejsze egzemplarze (na szczęście znaleźliśmy kilka wcześniej kupionych i to je wykorzystaliśmy). Kolejnym etapem było wywiercenie otworów, wbicie kołków i wkręcenie haków. Po sprawdzeniu, czy odpowiada nam wysokość i czy kominek wisi prosto wzięliśmy się za zrobienie zabudowy. Wykorzystaliśmy do tego pozostałe po wcześniejszych działaniach profile i płyty z karton-gipsu, przy dokupieniu niewielkiej ilości. I wykorzystaliśmy wszystko niemal do cna.

Dokupiliśmy również jeszcze jedno opakowanie płytek, dwa worki białego kleju (musi być biały, bo jeśli przy naklejaniu płytek na zabudowę którąś z płytek ubrudzimy, to nie da się tego doczyścić), klej montażowy do drewna i półkę z drewna klejonego. Niestety w naszym sklepie dostępne były tylko półki o wymiarach 120x30x1,8 cm, więc musiała pójść w ruch nasza krajzega i docięliśmy ją do wymiaru 90x21x1,8 cm, a następnie przymocowaliśmy na klej montażowy do wierzchniej płaszczyzny zabudowy.

Całość wgląda tak:
biokominek - całość

Ostatnim szlifem było wykończenie szczeliny pomiędzy podłogą a płytkami. Zostawiliśmy tam trochę za dużo przestrzeni i nie dało się jej wykończyć silikonem. Po kilku próbach z różnymi materiałami ostateczny wybór padł na kawałki listwy przypodłogowej, którą odkleiliśmy od ściany w miejscu gdzie miał powstać kominek.

biokominek - wykończenie dołu


Co sądzicie o takim rozwązaniu?


A na koniec małe co nieco... czyli ryba w occie. Jest to jedna z potraw, którą mój tata je namiętnie
od kiedy tylko pamiętam. Miłością do ryb zaraził również i mnie. A teraz również mój L. się w tym rozsmakował.

leszcz marynowany
leszcz w occie

Niby Warmia i Mazury bogate w jeziora, a co za tym idzie i w ryby, ale dostać w Olsztynie świeżą rybę graniczy niemal z cudem. Na szczęście mamy gospodarstwo rybackie w Szwaderkach, które ma swój mobilny sklepik przywożący nam świeżą rybę kilka razy w tygodniu (jeśli ktoś jest zainteresowany odsyłam na blog - kliknij tutaj). Ostatnio, właśnie w takim Szwaderkomobilu mój L kupił prawie 5 kg leszcza. Sporo, ale podzieliliśmy to na dwie części - jedną przygotowaliśmy od razu, a drugą zamroziłam na później.
To później właśnie nadeszło :) rybę rozmroziłam, dobrze nasoliłam, dodałam pieprz i przyprawę do ryby (można dać przyprawę typu Vegeta). Tak przyprawiona ryba musi trochę postać - co najmniej dwie godziny. Następnie na dużej patelni rozgrzewamy olej, rybę obtaczamy w mące pszennej i smażymy na złoto-brązowy kolor. Na tym samym oleju smażymy pokrojoną w półplasterki cebulę (również na złoty kolor).

Na zalewę (na tą ilość ryby, czyli ok 2,5 kg) potrzebujemy:
3 l wody
1 szklanka octu
14 łyżek cukru
1/2 łyżki soli (grubej, kamiennej)
kilka listków laurowych
parę ziaren ziela angielskiego
2-3 łyżeczki gorczycy (jeśli mamy, nie jest to konieczne)

Wszystkie składniki zalewy zagotowujemy razem z podsmażoną cebulką. Gorącą zalewą zalewamy rybę. Ryba musi się marynować co najmniej przez noc, ale czas działa na jej korzyść ;)

Moja mama  daje więcej octu, więc najlepiej jest metodą prób i błędów samemu "wyczuć" co nam bardziej smakuje.
Najważniejsze jest, aby zalewa zaczęła się lekko ścinać (po wystygnięciu).

Z podanych składników wyszły mi 4 litrowe słoiki i dwulitrowy kamionkowy garnek.

ryba w occie
marynowana ryba

Słoiki po ostygnięciu trzymam w lodówce (bo szybko u nas znikają). Smacznego! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz