czwartek, 27 kwietnia 2017

Poprawa na rynku pracy?

Święta, święta i po świętach... Jedyną pamiątką są góry jedzenia zalegające w zamrażarce ;)

Ale dziś nie o tym. Luty był kiepskim miesiącem, między innymi dlatego, że "pożegnano się ze mną" w pracy, której naprawdę byłam zaangażowana. Głównie dlatego, że pracy mi dokładano, a ja niezbyt potrafiłam się postawić, że się nie wyrabiałam... No i w ten sposób od dwóch miesięcy jestem osobą poszukującą pracy - setki wysłanych cv, parę rozmów, z których póki co żadna nie przyniosła rezultatu... Już nawet mój mężczyzna się wkurza, żeby chromolić te wszystkie oferty pracy, bo to jakiś dramat (niektóre oferty wystawiane są chyba tylko dla picu i to nawet ze strony poważnych firm)... Ostatnio nawet przy kolejnej takiej rozmowie powiedziałam do niego "przecież muszę szukać pracy, pisać i wysyłać CV, chodzić na rozmowy, bo przecież praca sama mnie nie znajdzie".... A jego tekst, że ci wszyscy prywaciarze to debile, skoro nie potrafią docenić dobrego pracownika (czyli, że mnie - słodki jest, prawda ;)) zbyłam śmiechem. No i następnego dnia dostałam telefon od byłego szefa, czy jest możliwość, żebym wróciła do pracy - czyli że jednak praca sama do mnie przyszła ;)

I tu jest problem, bo w sumie lubiłam swoją pracę i współpracowników, ale z drugiej strony mam chęć mu powiedzieć, żeby się wypchał trocinami. Bo będąc lojalnym pracownikiem tyle czasu nie spodziewałam się, że polecę z dwutygodniowym wypowiedzeniem. I w sumie nikogo nie interesowało, czy będę miała za co spłacać kredyt hipoteczny albo za co żyć, czy mam inną pracę na oku, itp... Była tylko rozmowa typu "mam nadzieję, że rozstaniemy się w dobrych stosunkach" i bukiet kwiatów na "dowidzenia"...

Sama nie wiem, co w takiej sytuacji zrobić - czy dalej szarpać się z szukaniem pracy, czy wrócić do poprzedniego miejsca, choćby tylko na przeczekanie. Z chęcią posłucham waszych rad.

środa, 5 kwietnia 2017

Słów kilka o pieniądzach

Ponoć dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach...

Ja dżentelmenem na szczęście nie jestem, a temat pieniędzy jest tematem niezwykle ważnym w dzisiejszych czasach... I chociaż nie potrzebuję ich w ilości niedawnej kumulacji w lotto [36 mln złotych ;)], bo do szczęścia potrzebuję tyle, żeby mieć dach, nad głową, co do garnka włożyć, być zdrowym i mieć ukochaną osobę u boku, to pieniądz potrzebny jest.
Pewnie oglądając telewizję czy słuchając radia, wy również jesteście bombardowani reklamami pożyczek, hipotek, kont, lokat itp.... a czy ktoś z was słyszał o IKE albo IKZE?
No, chyba, że akurat zwróciliście uwagę na reklamę Prudentiala o młodym bogu na emeryturze ;)


Byłam jakiś czas temu na spotkaniu rekrutacyjnym (oferta standardowa - pracownik biurowy; pan zaprosił na spotkanie, po czym okazało się, że nie tylko mnie, ale i z 10 innych osób, a stanowisko to doradca finansowy-a wciskanie innym kitu to nie moja bajka). Ale to spotkanie otworzyło mi trochę oczy jeśli chodzi o moje własne finanse - te bieżące, ale też oszczędności czy emeryturę. I chociaż byłam jedną z dwóch osób na sali, które wiedziały co to jest to wyżej wspomniane IKZE - bo na stronie internetowej mojego banku była informacja na ten temat - o tyle nie wiedziałam, na czym to polega, z czym to się je.

Wspomniane IKE (Indywidualne Konto Emerytalne) czy tez IKZE (Indywidualne Konto Zabezpieczenia Emerytalnego) jest trochę takim III filarem. Czy wiesz ile będzie wynosić twoja emerytura z ZUSu za paręnaście lub kilkadziesiąt lat? Moja będzie wynosić np. tyle:

Słabo, co? A może i nawet nie będzie to tyle, bo do tego czasu ZUS zbankrutuje i nie dostanę nic. Przeraża nie ta perspektywa.

Ale może wyjaśnię to na przykładzie mojego banku (ING) i IKZE: jest dobrowolne, możesz odłożyć na nim od 100 do 5115,60 (w roku 2017), pieniądze trzeba oszczędzać minimum 5 lat, a wypłacamy je dopiero po 65 roku życia - jednorazowo lub w ratach. W tym przypadku nie płacimy "podatku Belki" (czyli 19% podatku od odsetek). Możemy z IKZE zrezygnować również wcześniej, ale przy oprocentowaniu 0,7% zyski nie powalają, no i w takim przypadku podatek od odsetek musimy zapłacić.

A co, gdybym już teraz założyła sobie IKZE?

Już trochę lepiej... I to przy założeniu, że odłożę 1200 zł rocznie.

A przy kwocie maksymalnej, tj. 426 zł miesięcznie?

Robi wrażenie, prawda?

I nie chodzi mi tu o reklamę banku, bo nikt mi tu za nią nie płaci. Ale biorąc pod uwagę fakt, jak rząd pana Tuska zrobił ludzi w bambuko kradnąc środki z OFE... naprawdę musimy się sami zacząć troszczyć o swoje przyszłe emerytury... Zwłaszcza, że teraz na jedną emeryturę dają pieniądze dwie zatrudnione osoby a za 20-30 lat  jedna osoba pracująca będzie łożyć na dwie emerytury - trochę to przerażające....

Aha! I jeszcze dwie sprawy - pieniądze na IKZE można wpłacić raz w roku, lub zrobić stałe zlecenie i wpłacać miesięcznie mniejsze kwoty... A co ważniejsze - PIENIĄDZE WPŁACANE NA IKZE MOŻNA ODPISAĆ SOBIE OD PODATKU!. I tak, jeśli rozliczamy się PITem-37 i mamy 18% podatku, a na IKZE wpłacimy w 2017 roku 1200 zł to od podatku odpisujemy sobie 216 zł (czyli 18% z 1200 zł - do kwoty maksymalnie 1637 zł )


Jeśli zaś trochę się znamy, lub chcemy mieć wpływ na stan naszego zabezpieczenia emerytalnego możemy wybrać IKE - tu możemy wpłacić do 12789 zł (w 2017 r.), ale też możemy mieć wpływ na to jak zainwestowane będą nasze pieniądze - czy w miarę bezpieczne, ale nisko oprocentowane obligacje, czy w bardziej ryzykowne, ale i też lepiej zarabiające fundusze inwestycyjne.

I nie mówcie - gdyby to było takie dobre, to przecież reklamowali by to w telewizji, gazety by o tym pisały... No nie do końca - 500+ i inne obietnice wyborcze obecnego rządu kosztują.... a gdyby ludzie nagminnie zaczęli odpisywać sobie te oszczędności od podatku, zasoby budżetowy by się zbytnio skurczyły...


Najważniejsze, żeby zacząć myśleć o tym już teraz. Tendencja Polaków do "jakoś to będzie" i "mam jeszcze czas, pomyślę o tym za 10-20 lat" nie jest najlepszym rozwiązaniem... Zwłaszcza, jeśli nie chcemy w przyszłości wybierać: czy kupić leki, czy jedzenie, a może zapłacić rachunki? Bo na wszystko nie będzie nas stać, mimo, że cale życie przykładnie pracowaliśmy i płaciliśmy do kasy państwa niemałe pieniądze... Smutne, ale jakże prawdziwe...

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Moda na hygge

Spotkaliście się już z terminem "hygge"? Myślałam, że tylko w USA oszaleli na punkcie tej duńskiej filozofii, ale coraz częściej spotykam ją i w "polskim" internecie.

Ogólnie rzecz biorąc hygge to sposób życia, celebrowanie go, czerpanie radości z codziennych drobnych przyjemności - jak kolacja w domu z przyjaciółmi, gorąca kąpiel w wannie pełnej piany i z płonącymi świeczkami dookoła, czy zatonięcie w lekturze książki, pod ciepłym kocem i z kubkiem ulubionej herbaty w ręce.

Hygge to wszystko co sprawia, że czujemy ciepło w okolicy serca, co daje nam radość, co sprawia, że co wieczór zasypiamy szczęśliwi. Może dlatego kwintesencją hygge jest ogień, świece i ogólnie pojęte ciepło....Bo o to ciepło w głównej mierze chodzi - i to fizyczne pod postacią świec, ognia w kominku, wełnianych skarpet czy puchatego koca, i to metaforyczne - ciepło domowego ogniska, utrzymywanie głębokich relacji z rodziną i przyjaciółmi.



Myślę, że ten boom na hygge bierze się po trochu z tego szaleńczego trybu życia, jaki narzucają ludziom wielkie koncerny i telewizja - byle więcej, byle szybciej... Po co gotować obiad w domu, lepiej kupić coś na wynos, szybko zjeść, wyrzucić pudełko i dalej bezmyślnie gapić się w telewizor, albo wrócić do pracy, bo terminy gonią.

To jedna z takich sytuacji, kiedy wydaje mi się, że już nikt nie gotuje w domu zupy pomidorowej, czy nie piecze na niedzielę murzynka... Bo niby jak, skoro obserwując ludzi mieszkających na moim osiedlu, nie widuje się tu osób idących do domu z zakupami....za to dostawcy jedzenia na wynos są codziennymi gośćmi. Mam wrażenie, że jestem jakąś kosmitką, bo tylko chodzę w tę i z powrotem z zakupami, torbami, pakunkami... Że nawet głupią pizzę zamiast zamówić wolimy zrobić sami, z naturalnych, sprawdzonych składników, celebrując nie tylko jedzenie ale i wspólne przygotowanie posiłków - poza tym bądźmy szczerzy, pizza z własnoręcznie zebranymi leśnymi kurkami smakuje o niebo lepiej od tej z nadmuchanymi pieczarkami ze sklepu ;)

To w ramach dziennej porcji hygge w moim życiu idę wysłać wielkanocne życzenia, tradycyjnie za pomocą poczty - w końcu nic nie zastąpi świątecznej kartki... Miłego popołudnia :)