wtorek, 9 maja 2017

roboty na wysokościach cz. 1

Żyjemy w takich czasach, że wszystko można kupić, prawda? No nie do końca.... Od roku szukamy ławy do pokoju - nie ma takiej, jaką byśmy chcieli. Kratki na balkon te nie ma nigdzie takiej jaka nam odpowiada.

Czyli niby wszystko jest a nie ma...kto by pomyślał, że kratka nożycowa 180 x 180 cm jest takim rarytasem ;) Także w jednym z marketów budowlanych kupiliśmy kratkę zwykłą, z listewkami pod kątem prostym, o taką (kosztowała chyba z 56 zł):

Zdjęcie z internetu

Po czym przez dwadzieścia minut, pod marketem, rozkładaliśmy ją na części pierwsze - była pozczepiana na zszywki (:O) A później przez dwie godziny wyciągaliśmy te zszywki w domu i lakierowaliśmy każdą listewkę z osobna. I kiedy już myśleliśmy, że będzie z górki okazało się, że wkręty, którymi chcemy poskręcać naszą kratkę są za duże i przez nie pękają listewki, a szukając w sklepach mniejszych, nie ma takich jakich nam trzeba - za co się nie zabrać, wszystko się plącze...

Po pierwszym dniu kratka wyglądała tak:



i zajmowała nam pół salonu ;) Ale w sobotę dokupiliśmy wkrętów i już dokończyliśmy dzieła...

Tak, to drewno z tyłu to część kolejnego projektu ;)

Całość zamontowaliśmy na balkonie mocując kratkę do balustrady na pięć trytytek. Dosłownie. A trzyma się tak, że chyba prędzej listewki pękną, niż się kratka oderwie ;)

 

Na dole mam zamiar umieścić doniczki z jednorocznymi pnączami, które zajmują mi póki co połowę parapetu w dużym pokoju ;) ale czekam do przyszłego tygodnia, bo zapowiadają u nas jeszcze opady śniegu i przymrozki....


Taka piękna sobota przekonała nas, żeby urządzić sobie w niedzielę grilla w plenerze. Od razu pomyśleliśmy o "naszej" letniej miejscówce - fajna plaża nad jeziorkiem, jakieś 20 km od Olsztyna. Niestety pogoda nie była dla nas zbyt łaskawa i zanim djechaliśmy zerwało się takie wiatrzycho, że nad jeziorem urywało głowę. Poszukaliśmy więc zjazdu w leśną ścieżkę i odkryliśmy zaciszne miejsce, które jako tako nadawało się, żeby móc się zatrzymać i rozstawić grilla. 


Jak pomyśleli, tak zrobili. Ledwo węgiel zajął się ogniem, pogoda całkiem odmówiła współpracy i zaczął siąpić deszcz.
I to był pierwszy raz, kiedy cieszyłam się z samochodu w kombi... Otworzyliśmy bagażnik, klapa była naszym daszkiem, a grill zbytnio nie ucierpiał od siąpiącego deszczu- sami popatrzcie ;)



Także mimo niezbyt udanej pogody cieszyliśmy się smakiem skrzydełek, kaszanki, kiszki ziemniaczanej, pieczonego camemberta z dżemem żurawinowym i grillowanej cukinii, a wszystkiemu świeżości dodały pomidory malinowe ze szczypiorkiem. Pyyycha. Nawet deszcz z nami nie wygrał, a ten piknik na długo pozostanie w pamięci ;)

Przy okazji sprawdziłam, jak wyglądają pędy sosny. Pogoda nas w tym roku nie rozpieszcza, więc nie zdążyły one jeszcze zbyt urosnąć, a wyczytałam ostatnio, że najlepsze są takie mające 10-12 cm długości. Do tej pory nie zwracałam jakoś szczególnej uwagi na ich długość i rwałam jak leciało, a syrop na kaszel i gardło działał jak należy, więc chyba nie ma się czym przejmować. 
Także myślę, że w następny weekend wybiorę się na zbiory pędów do wyrobu syropu sosnowego (przepis podałam kiedyś o w TYM poście, na jego końcu).
A same pędy wyglądają tak: 

Rozpisałam się dziś, a tu niepostrzeżenie północ wibiła. Także teraz idę spać, ale zapraszam na drugą część tego postu - mam nadzieję, że już niebawem - bo te nasze roboty na wysokościach jakoś nie chcą się skończyć, tylko wciąż nowe i nowe się nam rodzą w głowach. Póki co w planie jest wspomniana wcześniej ława, dwie szafy, wnęka z półkami na książki i sporo babrania przy przerabianiu świateł w salonie i korytarzu. Także zmiany, zmiany, zmiany ;) a niby przyszliśmy do gotowego, w dużej części umeblowaanego mieszkania...

Mam nadzieję, że będziecie nam towarzyszyć w tych naszych zmaganiach, a może i podpowiecie czy wam się podoba co wyczyniamy - każda rada będzie mile widziana :)