czwartek, 31 maja 2012

Szalona kobieta oddaje cudowność

Nie będę się długo o tym rozpisywać, ale pewna szalona (chyba, bo kto by się pozbywał tak pięknej rzeczy) kobieta oddaje to cudo w dobre ręce...
A ja mam cichą nadzieję, że będą to moje ręce :)

środa, 23 maja 2012

nowe papierki w Lemonade

Lemonade wypuściło dwie nowe kolekcje papierów scrapbookingowych - Summer In The Country i After The Rain. Te pierwsze kwietno-romantyczno-kobiece, te drugie energetyczne, słoneczne, we wszystkich kolorach tęczy. Do każdego z nich zestaw stempli. Oba zestawy bardzo mi się podobają, ale skoro już muszę wybrać jeden to będzie to:
Za powódź kwiatów, kolorową kratkę, dżins i koronkę. I cudowne kolory - trochę pasteli, trochę mocniejszych barw. I jeszcze ten rowerowy stempel! Dla samego stempla chciałabym wygrać candy organizowane na ich blogu!

poniedziałek, 21 maja 2012

fotogra w Art-Piaskownicy

Fotogra w art-piaskownicy, edycja MonaLisy - czyli piękne kolorki dla foto-popisów: błękit i żółć. Dużo możliwości, więc zgłaszam dwa zdjęcia.

Pierwsze zeszłoroczne, które niezmiennie przywodzi mi na myśl lato:

Drugie, już tegoroczne, zwiastujące nie tylko lato, ale i zbliżające się Euro 2012, czyli PGE Arena w Gdańsku.

 Świat w żółto-niebieskościach - jaki jest wasz? Zdjęcia można zgłaszać do 23.05 o TU.

post kuchenno-ogrodowy

Mimo iż weny mi ostatnio nie brakowało, to wiele rzeczy mam rozpoczętych i nie skończonych (głównie z powodu braku półfabrykatów), tak więc chwalić się będę, gdy już je pokończę. A póki co pochwalę się moimi ogrodowymi i kuchennymi szaleństwami.

Szaleństwo no.1 - kuchenne - to Nigellowa inspiracja. Nakręciłam się na lemon curd - jaki to smak? jaka tekstura? i skąd wytrzasnąć takie cudo w podolsztyńskiej wioseczce? I wtedy myśl - może można zrobić samemu? Z pomocą przyszedł internet i ta stronka. I tak, w ok 15 minut powstało to:

Największym problemem było to, że raczej się nie da tego zapasteryzować, więc wytrzymałość to około tydzień przy przechowywaniu w lodówce. Niepełny słoik (ten z tyłu) wylądował w lodówce, a słoik frontowy spróbowałam 'zassać' bez gotowania, czyli zdjęty z ognia krem przełożyłam do słoiczka, zakręciłam, odwróciłam do góry nogami, opatuliłam w ściereczkę i zostawiłam tak do ostygnięcia. Potrzymam jakiś czas i zobaczę, czy się nie zepsuje ;)
Edit (5.06): Niestety choć słoiczek zassał się bardzo mocno, to zawartość zaczęła się psuć... Chyba więc trzeba wyjadać na bieżąco ;)

A napoczęty słoik zniknął w rekordowym tempie- niby to kwaśne, lekko gorzkie, ale co i rusz podjadałam odrobinę - czy to na kanapce jak dżem, czy po prostu łyżeczką,a to na toście francuskim ze świeżymi polskimi truskawkami, które nie tylko jak truskawki pachną, ale też tak smakują (chociaż ich cena jest wciąż powalająca- 15 zł/kg!)
Ale ciągle chciałam wykorzystać lemon curd do jakiegoś ciasta lub deseru. Myślałam, myślałam i wymyśliłam!  Lekkie "ciasto" na słonych krakersach z kremem cytrynowym, które nazwałam roboczo cytrynówką.

Marienkowa cytrynówka
opakowanie krakersów (300g)
500 ml śmietanki 30%,
250 g mascarpone,
2-3 łyżki cukru pudru
7 łyżeczek (takich z czubkiem) lemon curd

Ubić śmietanę na sztywno. Osobno zmiksować mascarpone z cukrem pudrem (nie za długo, żeby się zbytnie upłynniło). Wymieszać śmietanę ze słodkim mascarpone i lemon curd.
Dno naczynia wyłożyć krakersami, na to połowę kremu, znów krakersy i reszta kremu.
Posypać na wierzchu kilkoma pokruszonymi krakersami i dosłownie trzema startymi kostkami gorzkiej czekolady. Najlepiej, gdy ciasto postoi trochę, tak aby krakersy zmiękły i wszystkie smaki się połączyły - minimum dwie godziny w lodówce, choć następnego dnia jest jeszcze lepsze!


Z kolei szaleństwo no.2 to kwiaty. A tych przybyło do doniczek w ostatnim tygodniu sporo. Najpierw ja kupiłam cudnego koleusa (zwanego przez moją mamę pokrzywką), surfinię i dwie piękne werbeny - jedną w kolorze brzoskwiniowym i drugą w jasnym fiolecie, a następnego dnia, już z mamą, kupiłyśmy cztery czerwone werbeny, dwie biało-czerwone petunie i cztery szałwie błyszczące - dwie białe i dwie czerwone - po czym kolejnego dnia mama przywiozła jeszcze cztery werbeny - jedną jasno- i trzy ciemnofioletowe.





Oprócz obsadzania doniczek przepikowałam też okrę i sałatę oraz posiałam ostróżkę ogrodową, dzwonek karpacki i rudbekię różową na rozsadniku - są to bowiem byliny wymagające późniejszego przesadzenia, ale za to przepięknie kwitną i gdy się je raz posadzi cieszą oczy przez długie lata. A do posiania zostało mi jeszcze kilka gatunków kwiatów jednorocznych, m.in. kosmos, lwia paszcza, czy maciejka, oraz z roślin jadalnych szpinak i skorzonera. Pierwszy raz spotkałam się ze skorzonerą, podobnie zresztą jak ze wspomnianą wcześniej okrą. Jednak łatwość uprawy, a przede wszystkim zachwalany smak sprawiły, że się skusiłam - zobaczymy, czy mi posmakują te cuda... A może któraś z was miała już okazję ich próbować i może coś więcej powiedzieć na ich temat?

wtorek, 8 maja 2012

majówkowo - nie mój handmade

Majówkowy długi weekend obfitował w atrakcje - począwszy od niezliczonych grilli z bliższą i dalszą rodziną przez jarmarki i wycieczki, po sobotnie i niedzielne lenistwo.

Grillowanie to oczywiście nieodzowny element majówki, ale o tym zanudzać nie będę... Ale już o jarmarku rękodzieła na który wybrałam się do muzeum etnograficznego w Olsztynku opowiedzieć trzeba. Powiem może najpierw co mi się nie spodobało - wstęp na teren skansenu był płatny (12 zł za bilet normalny), a wszystkie kramy i kramiki mieściły się przy zagrodach i budynkach. Tak więc nie było można przyjść na sam jarmark, nie płacąc za oglądanie zabudowań. Poza tym jednym szczególikiem jarmark podobał mi się bardzo - na straganach można się było zaopatrzyć w przeróżne wyroby rękodzieła, przydasie, wiktuały czy nawet kwiatki na taras czy do ogródka. Zwiedzaniu towarzyszyła rozchodząca się muzyka ludowa, a gdy zaczął dokuczać głód można się było posilić pajdą chleba ze smalcem i ogóreczkiem, wędlinami z olsztyneckiej masarni, a nawet oscypkami na ciepło czy mało tradycyjnymi kebabami.Ciekawostką było uruchomienie jednego z wiatraków (oprócz jarmarku był to główny cel mojej tam wizyty) - i choć działał on dość krótko, bo tylko około pół godziny, to wrażenie dawało to niesamowite.

fot. chałupa podcieniowa z Burdajn (Żuławy Wiślane)

 fot. wiatrak typu holender

 fot. wnętrze jednej z chałup

 fot. gołębnik (przy chacie mazurskiej)

A oto i moje nabytki: przecudny dwojak na drobności wszelakie (tu akurat odmrażałam pietruszkę i koperek do masła ziołowo-czosnkowego), przepiękna grzechotka - po prostu nie mogłam się powstrzymać przed jej zakupem, świergotający ptaszek wypalony z gliny i przepięknie pachnący wanilią heliotrop peruwiański.
 




Kolejna wycieczka to Święta Lipka. Gdy na jesieni po raz pierwszy zobaczyłam elewację kościoła po renowacji myślałam, że padnę - łososiowy róż zamiast jasnej żółci strasznie bił po oczach. Za drugim razem wygląda to już dużo lepiej. A że podobno tak to oryginalnie wyglądało, więc może jakoś się da do tego przyzwyczaić. Najbardziej jednak zachwyciły mnie, poddawane obecnie rekonstrukcji, malowidła na tynku wewnątrz okalających kościół krużganków.




I oczywiście piękne krajobrazy południowej Warmii, które koniecznie muszę wam pokazać :) zażółcone od mniszka lekarskiego łąki...


...i zarastające wąwozy polodowcowe (zdjęcie zrobione w czasie zbierania młodych pędów sosny na syrop przeciwkaszlowy).


To tyle o wycieczkach wszelkich, a teraz, żeby trochę posłodzić, oficjalnie rozpoczęłam sezon rabarbarowy! A rozpoczął się on rabarbarową wersją tarty tatin.


Rabarbarowa tarta tatin
ciasto - przepis znaleziony w sieci, tylko za nic nie mogę znaleźć gdzie.
110g mąki pszennej
25g zimnego masła
25g zimnego smalcu
3 łyżki lodowato zimnej wody

Wszystkie składniki ciasta zagniatamy szybko, formujemy kulkę i wkładamy do lodówki na minimum 30 minut.

nadzienie
100 g masła (o temp. pokojowej)
100 g cukru
laska wanilii
15-20 kostek kandyzowanego imbiru
200 g rabarbaru

Rabarbar myjemy, obieramy i kroimy w kostkę. Imbir rozdrabniamy. Dno okrągłego naczynia żaroodpornego (lub patelni z powłoką non-stick i metalowymi rączkami) wykładamy masłem, na to posypujemy cukrem, kładziemy rozkrojoną laskę wanilii i rozrzucamy na wierzchu imbir i rabarbar. Przesmażamy 10 minut (gdy będzie się karmelizować za mocno z jednej strony kręcimy naczyniem aby się przemieszało).
Ciasto wyciągamy z lodówki, rozwałkowujemy na placek (wielkości niewiele większej niż średnica naczynia) i wykładamy na rabarbar. Nacinamy nożem ciasto w kilku miejscach. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 220°C i pieczemy 20-25 minut (ciasto jest gotowe gdy podczas kręcenia naczyniem ciasto też się kręci).
Po upieczeniu ciasto odstawiamy do „odetchnięcia” na ok. 5 minut (ale nie za długo bo karmel za mocno przyklei się do naczynia). Po tym czasie przekręcić ciasto z naczynia na talerz.


Dodam tylko, że z podanych składników wyjdzie ciasto na około cztery porcje. Najlepsze jest na ciepło, dopiero co wyciągnięte z piekarnika, z porcją lodów waniliowych lub odrobiną bitej śmietany.

Post wyszedł mi dość długi,ale chciałam podzielić się wszystkimi wrażeniami. Oczywiście sporo też kraftowałam, ale wszystko mam niedokończone, tak więc pochwalę się następnym razem.