Ale przede wszystkim nastał czas szparagów, rabarbaru i młodych pędów sosny :) niedługo będą również truskawki :) także skupiać się będę teraz bardziej na ogródku, kuchni i spiżarni niż na craftowaniu. Przygotujcie się więc na parę przepisów, dużo zdjęć i zaśliniony monitor (to piszę z doświadczenia - niby wszystko to jadłam, a i tak na widok cieknie mi ślinka). ;)
No to zaczynamy!!!
Na pierwszy ogień w mojej kuchni poszły szparagi - pierwszy tegoroczny pęczek świeżutkich młodych pyszności został upieczony i zgrillowany, a powstały z niego saszetki z ciasta francuskiego z serem i szynką oraz sałatka z grillowanych szparagów z winogronami, wędzonym łososiem i sosem musztardowo-piwnym.
Dla zainteresowanych podaję przepis na sałatkę z grilowanych szparagów :)
Kilka zielonych szparagów (u mnie to było 6-7 cienkich) obtaczamy delikatnie w oliwie z oliwek, oprószamy solą i pieprzem i grillujemy kilka minut (można na patelni grillowej). Kilka liści sałaty lodowej myjemy pod bieżącą wodą, osuszamy i drzemy na nieduże kawałki. Garść ciemnych winogron myjemy, przekrajamy na pół i usuwamy pestki. Dwa plastry wędzonego łososia (ok 70 g) dzielimy na drobniejsze kawałki. Na sałacie układamy winogrona, pokrojone na trzy części szparagi, kawałki łososia, dodajemy kilka kaparów, trochę prażonego słonecznika i ziarenek sezamu, posypujemy startym serem cheddar (1-2 łyżeczki). Całość polewamy sosem ze zmieszanych: po 1 łyżeczce soku z cytryny, miodu, musztardy i majonezu oraz ok 2 łyżek jasnego piwa.
I tyle :) i jest równie dobra na drugi dzień, co jest dużym atutem :)
Drugi pęczek (białe) i połowa trzeciego (znów zielone) zakisiłam. Tak, tak, zakisiłam :) Przeczytałam o tej metodzie ze 2-3 lata temu w jakimś magazynie (tu jedyny artykuł jaki znalazłam, choć to nie była ta gazeta) i właśnie sobie o niej przypomniałam. Więc oczywiście postanowiłam spróbować, czy w ten sposób też się da, czy całkiem nie popsuje się smaku szparagów. A pozostałe półtora pęczka zielonych pyszności lekko zblanszowałam i polałam sosem polskim (co wg pana Makłowicza oznacza bułkę tartą z masełkiem).
kiszone szparagi
Następny w kolejności był rabarbar :) podałam już jeden przepis TU. Ale podczas "przeprowadzki" znalazłam przepis na placek rabarbarowy z książki "Balsam dla duszy. Książka kucharska". (Notabene bardzo fajna pozycja dla osób lubiących proste, stare przepisy, które dodatkowo okraszone zostały historią ich powstania, bądź wytłumaczeniem, dlaczego akurat to danie było czyimś ulubionym.)
Sam placek bardzo mi posmakował, ale zdołałam go zrobić może ze dwa razy, po czym mi się zawieruszył i odnalazł dopiero po 4-5 latach! Ale najważniejsze, że jest i mogę go w końcu ponownie zrobić i się nim z wami podzielić :)
Placek rabarbarowy
nadzienie z rabarbaru:
4 filiżanki młodego rabarbaru (umytego i pociętego w kostkę wielkości ok 1,25 cm)
drobno starta skórka z jednej pomarańczy
1 łyżka mąki ziemniaczanej bądź kukurydzianej
1 filiżanka cukru (robiłam z brązowym, demerara)
1 łyżeczka zmielonego cynamonu lub 2 łyżki pokrojonego, kandyzowanego imbiru (ja próbowałam tylko z imbirem)
1 łyżka masła
1 jajko
W dużej misce wymieszać skórkę pomarańczową, mąkę ziemniaczaną, cukier, cynamon (lub imbir), masło i jajko. Następnie dodać rabarbar i wymieszać. Odstawić na bok.
ciasto (na górę i dół):
1,5 filiżanki mąki
6 łyżek masła
zimna woda
mleko do zwilżenia ciasta
cukier do posypania (ja używam cukru pudru)
1/2 łyżeczki soli
Wsypać mąkę do dużej miski. Następnie włożyć do niej masło i posiekać je nożem na małe kawałeczki. Mieszać lekko widelcem, spryskując wodą, aż ciasto stanie się wilgotne i będzie stanowić jednolitą masę. Delikatnie uformować dwie kule, jedną nieco większą od drugiej. Następnie rozwałkować je na stolnicy na plastry o grubości 2,5 cm. Wstawić do lodówki na przynajmniej 15 minut.
Rozgrzać piekarnik do temperatury 230ºC. Rozwałkować większy placek ciasta do średnicy większej niż średnica formy do pieczenia, a następnie delikatnie wyłożyć blaszkę ciastem. Ułożyć nadzienie rabarbarowe na spodzie z ciasta, formując pośrodku wybrzuszenie. Następnie rozwałkować mniejszy placuszek ciasta i pokryć nim nadzienie z wierzchu. Złączyć brzegi spodniej i górnej części ciasta, wyciskając z brzegu muszelki (oczywiście muszelki nie są koniecznością, po prostu przepisuję tekst z książki, a tak robiła mama autorki). Zrobić na czubku ciasta małe nacięcia, aby para wytworzona podczas pieczenia miała ujście. Na koniec posmarować ciasto mlekiem.
Ustawić naczynie z ciastem na blaszce i piec przez 10 minut w temperaturze 230ºC, następnie zredukować temperaturę do 190ºC i piec ciasto jeszcze przez 30 minut. Po wyjęciu z piekarnika posypać ciasto cukrem pudrem i przed podaniem nieco schłodzić.
Ciasto jest przepyszne, kwaskowate, odrobinę egzotyczne i jednocześnie bardzo swojskie. :)
I ostatnie, ale na pewno nie najgorsze - młode pędy sosny. Już od kilku lat robię z nich syrop na kaszel, który bardzo się przydaje przy kiepskiej jesiennej i zimowej pogodzie. W wersji dla dorosłych dodaję trochę spirytusu, ale bardzo dobrze przechowuje się również bez dodatku alkoholu i mogą go wtedy używać również dzieci. Samo wykonanie jest banalnie proste - młode pędy sosny (zebrane w maju, daleko od drogi) zasypuję cukrem - uwaga! pierwszą warstwę stanowią pędy - zakręcam słoik i ustawiam na słońcu. Codziennie potrząsam słoikiem i czekam, aż cały cukier się rozpuści. Następnie zlewam do butelek - najlepiej ciemnych - oraz przechowuję w chłodnym miejscu, używając w razie potrzeby (osoba dorosła po 2 łyżeczki 4 razy dziennie, dzieci po 1 łyżeczce też do 4 razy dziennie). Przechowuję go w miarę możliwości w ciemnych butelkach.
p.s. Zdjęcia sosny dodam gdy w końcu przestanie tak lać i siąpić na zmianę i w końcu pójdę jej nazbierać ;)
Wszystkim, którzy wytrwali do końca życzę przyjemnej, mam nadzieję, że już słonecznej niedzieli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz