wtorek, 8 maja 2012

majówkowo - nie mój handmade

Majówkowy długi weekend obfitował w atrakcje - począwszy od niezliczonych grilli z bliższą i dalszą rodziną przez jarmarki i wycieczki, po sobotnie i niedzielne lenistwo.

Grillowanie to oczywiście nieodzowny element majówki, ale o tym zanudzać nie będę... Ale już o jarmarku rękodzieła na który wybrałam się do muzeum etnograficznego w Olsztynku opowiedzieć trzeba. Powiem może najpierw co mi się nie spodobało - wstęp na teren skansenu był płatny (12 zł za bilet normalny), a wszystkie kramy i kramiki mieściły się przy zagrodach i budynkach. Tak więc nie było można przyjść na sam jarmark, nie płacąc za oglądanie zabudowań. Poza tym jednym szczególikiem jarmark podobał mi się bardzo - na straganach można się było zaopatrzyć w przeróżne wyroby rękodzieła, przydasie, wiktuały czy nawet kwiatki na taras czy do ogródka. Zwiedzaniu towarzyszyła rozchodząca się muzyka ludowa, a gdy zaczął dokuczać głód można się było posilić pajdą chleba ze smalcem i ogóreczkiem, wędlinami z olsztyneckiej masarni, a nawet oscypkami na ciepło czy mało tradycyjnymi kebabami.Ciekawostką było uruchomienie jednego z wiatraków (oprócz jarmarku był to główny cel mojej tam wizyty) - i choć działał on dość krótko, bo tylko około pół godziny, to wrażenie dawało to niesamowite.

fot. chałupa podcieniowa z Burdajn (Żuławy Wiślane)

 fot. wiatrak typu holender

 fot. wnętrze jednej z chałup

 fot. gołębnik (przy chacie mazurskiej)

A oto i moje nabytki: przecudny dwojak na drobności wszelakie (tu akurat odmrażałam pietruszkę i koperek do masła ziołowo-czosnkowego), przepiękna grzechotka - po prostu nie mogłam się powstrzymać przed jej zakupem, świergotający ptaszek wypalony z gliny i przepięknie pachnący wanilią heliotrop peruwiański.
 




Kolejna wycieczka to Święta Lipka. Gdy na jesieni po raz pierwszy zobaczyłam elewację kościoła po renowacji myślałam, że padnę - łososiowy róż zamiast jasnej żółci strasznie bił po oczach. Za drugim razem wygląda to już dużo lepiej. A że podobno tak to oryginalnie wyglądało, więc może jakoś się da do tego przyzwyczaić. Najbardziej jednak zachwyciły mnie, poddawane obecnie rekonstrukcji, malowidła na tynku wewnątrz okalających kościół krużganków.




I oczywiście piękne krajobrazy południowej Warmii, które koniecznie muszę wam pokazać :) zażółcone od mniszka lekarskiego łąki...


...i zarastające wąwozy polodowcowe (zdjęcie zrobione w czasie zbierania młodych pędów sosny na syrop przeciwkaszlowy).


To tyle o wycieczkach wszelkich, a teraz, żeby trochę posłodzić, oficjalnie rozpoczęłam sezon rabarbarowy! A rozpoczął się on rabarbarową wersją tarty tatin.


Rabarbarowa tarta tatin
ciasto - przepis znaleziony w sieci, tylko za nic nie mogę znaleźć gdzie.
110g mąki pszennej
25g zimnego masła
25g zimnego smalcu
3 łyżki lodowato zimnej wody

Wszystkie składniki ciasta zagniatamy szybko, formujemy kulkę i wkładamy do lodówki na minimum 30 minut.

nadzienie
100 g masła (o temp. pokojowej)
100 g cukru
laska wanilii
15-20 kostek kandyzowanego imbiru
200 g rabarbaru

Rabarbar myjemy, obieramy i kroimy w kostkę. Imbir rozdrabniamy. Dno okrągłego naczynia żaroodpornego (lub patelni z powłoką non-stick i metalowymi rączkami) wykładamy masłem, na to posypujemy cukrem, kładziemy rozkrojoną laskę wanilii i rozrzucamy na wierzchu imbir i rabarbar. Przesmażamy 10 minut (gdy będzie się karmelizować za mocno z jednej strony kręcimy naczyniem aby się przemieszało).
Ciasto wyciągamy z lodówki, rozwałkowujemy na placek (wielkości niewiele większej niż średnica naczynia) i wykładamy na rabarbar. Nacinamy nożem ciasto w kilku miejscach. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 220°C i pieczemy 20-25 minut (ciasto jest gotowe gdy podczas kręcenia naczyniem ciasto też się kręci).
Po upieczeniu ciasto odstawiamy do „odetchnięcia” na ok. 5 minut (ale nie za długo bo karmel za mocno przyklei się do naczynia). Po tym czasie przekręcić ciasto z naczynia na talerz.


Dodam tylko, że z podanych składników wyjdzie ciasto na około cztery porcje. Najlepsze jest na ciepło, dopiero co wyciągnięte z piekarnika, z porcją lodów waniliowych lub odrobiną bitej śmietany.

Post wyszedł mi dość długi,ale chciałam podzielić się wszystkimi wrażeniami. Oczywiście sporo też kraftowałam, ale wszystko mam niedokończone, tak więc pochwalę się następnym razem.

1 komentarz:

  1. Zmiana fasady w Świętej Lipce mnie również zaskoczyła! I podobnie miałam mieszane uczucia - przecież zawsze było na żółto;)
    Jeszcze tylko dzień i znowu się tam wybiorę - mimo domowego gniazda pod Poznaniem, korzenie mam reszelskie:))
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń